Nie pojechałam w góry - tak wyszło. Dlaczego o tym piszę? Bo - wiem, że wszyscy wiedzą, ale ja jakoś nie dopuszczałam tej myśli do świadomości - weekend w szczycie sezonu spędzony w mieście może być bardziej multikulturowy od wyjazdu zagranicę...
Zaczęło się od Kubańczyka z kotem w klatce, którego poszarpały słowackie psy (kota, nie Kubańczyka), potem dwie urocze Brytyjki, które "love you meeting there. wonderful i w ogole brilliant:)"
Gdzieś w środku lunch w typowo polskiej restauracji, gdzie podawano sushi i jakieś cusie z ostrym sosem chili (gdzie do cholery rośnie chili?) Potem randka z Cath, gdzieś pomiędzy Kubańczykiem, kotem i Cath wpadła jeszcze Sayko (wbrew imieniu - Austriaczka).
Oczywiście do tego cały Rynek opanowany przez anglo i inno języcznych...
I na sam koniec końców, kupując zapałki w sklepie, zostałam zapytana czy wiem gdzie jest hotel Puro.
Wiem.
Że gdzieś tu.
Powiedziałam mniej więcej gdzie i tyle by było, gdyby nie fakt, że wyszedłszy zobaczyłam owego miłego, niewielkiego Dubajczyka (jak się później okazało) idącego w kierunku baaaardzo mrocznego Starego Kleparza. Nie byłabym sobą, gdybym za nim nie pobiegła.
Naim właśnie wchodził między stragany...
Kleparz tuż przed północą prezentuje sobą coś co wahałabym się nazwać prezencją jakąkolwiek. Już abstrahując od mojego lokalnego patriotyzmu (co sobie te zagraniczniki pomyślą) to po prostu zwyczajnie bałam się, że ten Pan nie tylko tam straci telefon,portfel i paszport, ale prawdopodbnie również życie, a przynajmniej zdrowie.
Dwóch pijaków dyskutowało nad flaszką *chyba to była dyskusja w narzeczu, bo ja rozumiałam tylko bełkot), dwie lekko roznegliżowane, starsze prostytutki przerzucały się argumentami słownymi nie-do-znalezienia w słownikach, dwie młodsze - jeszcze wyraźnie niewprawne - ograniczały się do kurew z różnymi przymiotnikami, a w krzakach siedział ekshibicjonista (nie wiem jakiej nacji, po tyłku nie poznałam).
Taaaaak. weekend w Krakowie może być baaardzo multi-kulti.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz